/* /* Dlaczego warto odpoczywać w Szczawnicy? - TresciwaTresciwa
Kobiece treści, Podróże, Z dzieckiem

Dlaczego warto odpoczywać w Szczawnicy?

7 maja 2015

Ostatnimi czasy dużo się działo wokół mnie. Karuzela zdarzeń kręciła się bez względu na to, czy tego chciałam czy nie. Potrzebowałam wysiąść z niej na chwilę i zaczerpnąć powietrza. Moi rodzice zaproponowali abym przyjechała do Krakowa na kilka dni. Potem, już na weekend majowy, mieliśmy wybrać się do Szczawnicy. Zgodziłam się bardzo chętnie. Mój mąż również. Tym bardziej, że czekało na niego kilka dni totalnego spokoju. Robienia tego, na co ma się ochotę. Nieskrępowana wolność w spotkaniach z kumplami. Gra w golfa. Luksus, który na co dzień dozowany jest oszczędniej niż by chciał. Tym samym on został „Wesołym Słomianym Wdowcem” a my z Hubciem ruszyliśmy na Południe. Docelowy kierunek – Szczawnica!

***

Opisując tegoroczne święta wielkanocne wspominałam, że w dzieciństwie większość z nich spędzaliśmy w Szczawnicy. Zatrzymywaliśmy się najczęściej w Nawigatorze, Hutniku albo w Pokusie. Szczawnica zawsze charakteryzowała się soczystą zielenią, ostrym powietrzem i bajecznym widokiem na skalne masywy Pienin. Ktoś kiedyś powiedział, że od czasów PRL-u do końca lat 90 szczawnickie uzdrowisko pozostawało w uśpieniu. Nie zgadzam się z tym. Ono zawsze tętniło życiem. Brakowało mu tylko odpowiedniej oprawy.

W ciągu ostatnich 15 lat Szczawnica niczym wyblakłe, zabytkowe płótno została poddana absolutnej renowacji. Dawne budynki, zakurzone delikatną patyną czasu z roku na rok nabierały barw i świeżości. Dziś nie tylko one rozkwitły a ta renowacja wciąż trwa. I potrwa pewnie jeszcze z 10 lat.

PIĄTEK 1 MAJA

Wjeżdżamy do Szczawnicy już o 10.30 rano. Poranna pobudka, pyszne śniadanie i szybki wyjazd nie stanowią problemu a dzięki temu mamy praktycznie cały dzień na spacery. To lubię! Już przy samym wjeździe do miasta dostrzegam dwa nowiutkie place zabaw.

W okolicy Parku Dolnego istne oblężenie ludzi. Pary, rodziny z dziećmi, młodzież, ludzie starsi. W miejscu, gdzie znajduje się wjazd wyciągiem krzesełkowym na Palenicę, w oczy rażą mnie kolorowe trampoliny, dmuchane zamki, stragany. Dalej na Placu Dietla zaskakuje rozmach zmian, który w niczym nie przypomina dawnego, wyludnionego i szarego placu. Kuracjusze do Szczawnicy owszem przyjeżdżali, ale pijalnie wód przy Placu Dietla były praktycznie nieczynne, straszyły duchy i młodzież popijająca jabole na zniszczonych schodach. Turystów przyciągało tutaj jedynie Muzeum Pienińskie. A dzisiaj?

Przepięknie odrestaurowana pijalnia wód z przylegającą do niej Cafe Helenka, gdzie na tarasie powietrzem, leczniczą wodą i wyrabianymi na miejscu lodami delektują się turyści. Język polski miesza się z francuskim, angielskim i hiszpańkim. Podczas tego, majowego pobytu widziałam nawet kilku chińczyków. Nie do pomyslenia 15 lat temu.

Zatrzymujemy się w Hotelu Budowlani z przepięknym widokiem na Pieniny. Rozpakowujemy się i od razu wyruszamy na spacer. Hubi przespał się w samochodzie i ma mnóstwo energii.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do Piajalni Wód. Zamawiamy po wodzie dla każdego. Tato pije Stefana. My z mamą i Hubciem zawiamy po szklance Heleny. Potem idziemy do Cafe Helenka na kawę i ciastko. Polecam ciasto czekoladowe i crem brulee. Niebo w gębie! Siedzimy na tarasie, rozmawiamy, szumią drzewa Parku Górnego, pod nami dolina Grajcarka, w której położona jest Szczawica, świeci słońce a Hubi bawi się w kąciku dla maluchów. Jak fajnie tu być! Zaraz potem zbieramy się na spacer do Parku Dolnego.

Tu dostrzegam coś co mnie zastanawia. Poprzednim razem jak tutaj byłam park prezentował się lepiej. Teraz poszczególne klomby roślin są zwyczajnie zasuszone. Strumyk, który przepływał przez park również zniknął strasząc pustym korytem nad uroczymi mostkami. Nie wiem, kto ponosi za to winę ale może częściowo my sami. Zwróciłam uwagę na biegające wszędzie dzieci. Niektóre nie biegały tylko po wytyczonych ścieżkach. Rodzice nie zwracali na to uwagi. Podobnie było na placu zabaw, gdzie dotarliśmy. Hubi chciał zjeżdżać na zjeżdżalni. Nie dało się. Grupa dzieciaków. Od 2 do 6 lat rzucała na jej dolną część żwir i patyki. Przepychali się i zjeżdżali prosto w ten śmietnik. Rozrzucając go naokoło. Zasmarkane, brudne, rozwydrzone. Nie one mnie jednak wkurzyły najbardziej a ich mamy. Stały z boku i nie reagowały. Bo po co!? Nieważne co robią ich pociechy. Ważne, że mają je z głowy!! Zwrócenie uwagi pomogło na chwilę. Zaraz wszystko zaczęło się od początku. Hubi stał z boku i nie wiedział co robić. Zabrałam go w końcu i poszliśmy na inny plac zabaw. Niestety to nie koniec tego typu sytuacji. Wychodząc z Parku dostrzegliśmy podobną sytuację. Wokół fontanny znajdującej się od strony ulicy Głównej zgromadziło się kilka rodzin z dzieciakami. Rodzice byli głośni. Dzieci jeszcze bardziej. Niemal wszystkie wrzucały do fontanny patyki. Woda w niej była nimi zasłana. Hubi oczywiście również chwycił za patyk i podbiegł do fontanny. Wzięłam jego rękę i głośno – tak aby wszyscy słyszeli – powiedziałam: „Nie Hubi tak nie wolno robić. To nieładnie!!”. Jedna mama wyrwała swojemu dzieciakowi badyla z ręki. Reszta spojrzała na mnie z wyrzutem i wróciła do dyskusji między sobą. Nie chcę słyszeć, że narzekamy na to jak w Polsce jest źle. Jest owszem! W dużej mierze dzięki takim właśnie ignorantom! Szkoda gadać… Dobrze, że otaczają nas nie tylko tacy ludzie. Wokół nas spacerują przeważnie uśmiechnięci i zadowoleni turyści, którzy umieją się zachować.

Udajemy się w kierunku parkingu przy kolejce. Hubi jest wniebowzięty. Za chwilę będzie mógł latać na ukochanej trampolinie. Są cztery stanowiska. Każde przeznaczone dla jednego dziecka. Mój synek jest najmłodszy. Śmiesznie wygląda taki malutki, w otoczeniu dużo starszych dzieci. Rozczulam się jak zwykle. Potem puszczam go na dmuchany zamek. Piszczy i zjeżdża na brzuchu. Nie przeszkadza mu zupełnie, że powierzchnia jest mocno brudna. Do basenu z kulkami go nie puszczam… Udajemy się ulicą Zdrojową w kierunku Parku Górnego. Pogoda cudna, słońce, wietrzyk, wspaniałe powietrze, zieleń, radość. Jestem tu dopiero pierwszy dzień a już wiem, że pojutrze żal mi będzie wyjeżdżać. Nad Cafe Helenka zauważamy kolejny plac zabaw dla dzieci. Znowu dmuchany zamek, dmuchana ściana wspinaczkowa dla maluchów i uwaga… Pani, która zmienia buźki dzieciaków w co tylko zapragną. Hubi skacze na zamku, wspina się na ściance my korzystamy ze słońca i rozmawiamy. Na malowanie buzi już nie starcza czasu. Jest późno. Musimy wracać na kolacje. Umawiamy się z Panią, że jutro wyjdzie stąd groźny Lew. Dzisiaj Hubi pobędzie jeszcze chłopcem.

SOBOTA 2 MAJA

Następnego dnia budzi nas deszcz. Pogoda nie jest tak piękna jak wczoraj. Nie szkodzi jednak.  Po pysznym śniadaniu wcześnie rano uciekamy na spacer. Troszkę mży. Jednak nie jesteśmy przecież z cukru. Hubi jest czarodziejem i odgania deszcz śpiewając raz po raz zaklęcie:” Abrakadabra, bim salabim, znikaj deszczu od rana do Chin!”. Działa. Zza chmur wyłania się nawet słońce. Udajemy się do Pijalni Wód. Znowu bierzemy w ręce Stefana i Helenki. Pijemy i idziemy do kawiarni na kawę. Potem spacer do Dworku Gościnnego.

Trwa tam akurat kolejny punkt programu związany z majówką. Kończy się poranna gimnastyka dla małych i dużych TAI CHE a zaczyna spotkanie z artystami pienińskimi. Hubi dostaje kartkę i kredki. Ma narysować ducha tego miejsca. Wychodzi nam kotek. Na wspólnym majowym obrazie wszystkich szczawnickich weekendowiczów z trudem znajdujemy wolne miejsce i dorysowujemy, zgodnie z życzeniem Hubercika pędzącą kometę. Podpisujemy i wychodzimy. Przy wyjściu, w recepcji są zdjęcia tych, którzy tu występowali. Kogo tu nie było… Grażyna Auguścik, artyści „Piwnicy pod Baranami”, Jacek Telus, Ewelina Serafin, Aeroblus, Jacek Cygan i wielu wielu innych. Dworek stał się centrum życia kulturalnego Szczawnicy. Króluje tu jazz, blues i muzyka klasyczna. Jacek Cygan powiedział kiedyś, że „to właściwie miejsce aby tutaj kwitła sztuka”. Sto procent racji. Niemal codzienne koncerty w przepięknych wnętrzach niektórym bywalcom przywodzą na myśl dawne czasy. Nie wszyscy się nad nimi pochylą a warto…

Fundamenty pierwszego „pienińskiego salonu” powstały w 1875 roku. Projekt narodził się w pracowni jednego z najbardziej renomowanych architektów Krakowa, Macieja Oraczewskiego. Uroczyste otwarcie Dworku miało miejsce w 1884. Mieściła się tam wspaniała sala balowa z galeriami dla muzyków i oczywiście widzów, sala widowiskowa ze sceną, traktiernia, cukiernia, sala fortepianowa oraz atelier Awita Szuberta malarza i jednego z pierwszych fotografów Tatr. W 1909 roku właścicielem Dworku Gościnnego został Adam hrabia Stadnicki. Dzięki niemu przez następne lata budynek stanowił centrum życia kulturalnego i rozrywkowego. Gościli tutaj Helena Modrzejewska, Mieczysław Frenkiel, Aleksander Zelwerowicz, Ludwik Solski, Stefan Jaracz. W murach dworku odbywały się wystawne bale. Historia tamtego pięknego budynku zakończyła się w 1962 roku. Wybuchł pożar, który zniszczył go doszczętnie. Przez lata miejsce, gdzie kiedyś stał dworek wyznaczał jedynie półokrągły betonowy odlew, pozostałość po fundamentach. Biegałyśmy po nim z siostrą jako małe dziewczynki. Serce tego salonu czułam tu jednak zawsze. Szczególnie w opowieściach taty, które zawsze umiały rozpalić moją wyobraźnię. To serce zaczęło delikatnie drgać w 2005 roku. Wtedy spadkobiercy hrabiego Adama Stadnickiego odzyskali w wyniku procesu reprywatyzacji, dawny majątek uzdrowiska. Należał do nich również Dworek Szczawnicki. Wnuk Hrabiego, Andrzej Mańkowski wraz ze swoimi dziećmi: Heleną, Nikolasem i Krzysztofem podjął się niełatwego zadania jakim było przywrócenie blasku całemu uzdrowisku. To co widzimy i czym się zachwycamy to właśnie zasługa całej rodziny Mańkowskich i ludzi, których oni zaangażowali do pomocy. Ten temat jednak pozostawiam sobie na odrębny post.1

Po wyjściu z Dworku Gościnnego poszliśmy w górę w kierunku Połonin. Przepiękne są stamtąd widoki na Pieniny. Kocham polski mieszany las. Patrzyłam teraz na sosny, brzozy i dzikie jabłonie, których białe kwiaty dodawały uroku ciemnej i jasnej zieleni pozostałych drzew. Zaczęło lekko padać, więc postanowiliśmy udać się na obiad. Po drodze sprawdziliśmy czy „Pani od malowania twarzy” jest na stanowisku. Była i mój synek zamienił się w groźnego tygrysolwa. Tak odmieniony zapragnął coś zjeść. Jak na prawdziwego lwa przystało zjadł ze smakiem pierogi z truskawkami.

Jedliśmy w Jakubówce, która mieści się w stylowym domu z XIX wieku w sąsiedztwie Parku Górnego. Na piętrze znajdują się pokoje. Na parterze jest restauracja. Z tych pierwszych nie korzystałam więc nie mogę polecić ale restauracyjne wyroby są przepyszne. Nie wyglądają na talerzu cudnie, ale właśnie tak smakują. Szczególnie polecam wszelkiej maści placki ziemniaczane. Ja jadłam dotychczas te po góralsku z gulaszem, z pieczarkami i żółtym serem oraz ze szpinakiem. Pycha. Hubi zjada tu najczęściej kurczaka z frytkami i surówkami oraz wszystkie możliwe pierogi z owocami i bitą smietaną. Jeśli chodzi o jedzenie w Szczawnicy polecam Willę Martę, gdzie również są pyszne domowe obiady.

Po obiedzie przyszedł czas na kolejny punkt programu. Podobnie jak pozostałe zaaranżowany przez kochanych dziadków. Prawie wszystko kręciło się tutaj wokół Hubcia. Jemu zaś tak wszystko się podobało, że wciąż mu było mało. Tym razem pojechaliśmy do Stadniny Koni Rajd oddalonej od Szczawnicy o 6 kilometrów w malowniczych Jaworkach. Tygrysolew miał się przejechać konno. Myślałam, że tylko siądzie i pogłaszcze konika po grzywie. Gdzie tam! Miał odwagę na znacznie więcej. Przejażdżka po Jaworkach na spokojnej Dumce trwała ponad 15 minut. O przepraszam! Jak się dowiedziałam później od Tygrysolwa to był galop. W drodze powrotnej do Szczawnicy mijaliśmy wejście do Wąwozu Homole. Koniecznie muszę się tam wybrać następnym razem.

Wąwóz Homole uważany jest za jeden z najpiękniejszych w Polsce. Jego dnem płynie potok Kamionka, który tworzy liczne kaskady a w jego korycie znajdują się ogromne głazy. Na wapiennych skałach rosną rzadkie gatunki roślin. Warto to zobaczyć.

Zanim wrócilismy do hotelu pojechaliśmy jeszcze raz do Pijalni Wód. Siedliśmy na tarasie Cafe Helenki i znowu rozmawialiśmy patrząc na fontannę na Placu Dietla i na roześmianego Hubcia, który razem z innymi dziećmi biegał za tęczowymi i lśniącymi bańkami mydlanymi. Organizatorzy szczawnickiej majówki puszczali je z górnego tarasu kawiarni. Ciężko było go stamtąd wyrwać ale obietnica pluskania się w basenie zadziałała. Tym samym przed kolacją ubraliśmy się w kostiumy kąpielowe, założyliśmy czepki i udaliśmy się na basen. Hubi wyglądał słodko. Miałam ochotę go schrupać. Żałowałam, że nie wzięłam aparatu albo chociaż telefonu. Dzielnie poddawał się lekcjom dziadka. Pływał bez motylków ale z gumową rurką pod pachami, którą dziadziuś delikatnie trzymał. Dawał radę i myślę, że kiedyś będzie pływał tak świetnie jak dziadek. Po kolacji zasnął niemal momentalnie. Ja dwie godziny później również zrobiłam się senna. Stwierdziłam, że położę się do łóżka. Tato zaś wyciągnął mamę do Dworku Gościnnego na  muzyczne spotkanie z Bogdanem Fabiańskim, dziennikarzem Radia ZET GOLD oraz na dyskotekę pod gołym niebem, z której wrócili zaskakująco wcześnie.

NIEDZIELA 3 MAJA

Następnego dnia dzień rozpoczęliśmy od pakowania. Chcieliśmy mieć to za sobą aby nie myśleć o tym później i jak najwięcej skorzystać z ostatniego dnia w Szczawnicy.

Po wizycie w Pijalni Wód i Cafe Helenka na obowiązkowej porcji leczniczej wody i kawy ulicą Zdrojową udaliśmy się do wyciągu krzesełkowego na Palenicę. Pogoda była piękna. Hubi jadąc na górę wyciągał rączki i krzyczał, że sunie do chmur. Pod stopami mieliśmy korony drzew a nad głowami słońce i gdzieniegdzie błękitne niebo. Na samej górze było pełno ludzi. Szli, siedzieli i leżeli na kocach. Dzieci bawiły się na placu zabaw, rodzice siedzieli w schronisku, wesoła kolorowa kolejka dla maluchów czekała na chętnych, łaciaty kucyk skubał trawę… Nam najbardziej podobały się jednak widoki. Dziadek pokazywał Hubciowi góry. Niesamowity był widok śnieżnych Tatr w oddali. Tutaj po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że moje serce jednak pozostało na południu Polski…

Kiedy zjechaliśmy na dół poszliśmy na spacer nowoczesną i szeroką promenadą wzdłuż potoku Grajcarek. Po drodze Hubi wpada w ramiona „najprawdziwszego” Tygrysa reklamującego plac zabaw przy jednej ze smażalni ryb. Jest wniebowzięty i oczywiście zaraz naszym oczom ukazuje się wspomniany plac. Niestety Pan w okienku szczerze informuje nas, że część dmuchanych zjeżdżalni i innych tego typu atrakcji jest jeszcze mokra z powodu wczorajszej burzy. Zdziwiłam się. Nie rozumiem czemu nie można tego wysuszyć? Nie zależy im na zarobku? Nie ważne. Nie znam się. Zresztą Pan był przynajmniej uczciwy. Na następny plac zabaw udaje nam się wejść. Jest to ten sam plac zabaw, który pierwszego dnia uznałam za brudny. Nic się nie zmieniło. Właśnie miałam zabrać Hubcia z dmuchanego zamku na trampolinę, gdzie zwolniło się miejsce kiedy zaczął krzyczeć, że ma mokre nogi. Faktycznie. Wpadł do wody w dmuchanym zamku. Zrezygnowałam z trampoliny i zażądałam zwrotu pieniędzy. Dostałam je, ale myślę że nie byłam ostatnia tego dnia. Hubi nie musi bawić się na każdym napotkanym placu zabaw. Zrozumiał i dalej spacerowaliśmy.

Siedliśmy również na jednej z ławek przy potoku wystawiając twarze do słońca. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Żałowałam, że już dzisiaj trzeba wyjeżdżać. Zostałabym tu jeszcze. Tym bardziej, że patrząc na rodziców i Hubcia zdałam sobie sprawę jak pokrzywdzony jest, że nie ma ich na co dzień. Trudno! To był mój wybór aby przeprowadzić się do Gdyni ale mimo wszystko jest mi żal. Dzięki temu tak bardzo doceniam widok mojego taty klęczącego przy Hubciu i pokazującego mu pierwiosnki, blask słońca w potoku, ptaki na niebie. Hubi słuchał i był naprawdę zainteresowany. Potem sam pokazywał mi kwiatki i konary drzew przecinające błękitne niebo. Dzieci są takie jakimi nauczymy je być. Uczymy ich zaś tego pokazując im świat i siebie. Tak aby miały do nas szacunek i były z nas dumne. Zawsze. Tego nauczyli mnie moi rodzice. Tego chce nauczyć mojego syna.

Szczawnicę pożegnaliśmy obiadem w Jakubówce. Wyjeżdżając stąd obiecałam sobie, że następnym razem przyjadę tutaj również z mężem. Chciałabym wybrać się z nim i z Hubim do Wąwozu Homole. Rowerem pojechać do Czerwonego Klasztoru i na koniec zjeść w słynnym Zajeździe Czarda w sercu beskidzkich lasów.

1. Korzystałam ze strony: http://www.dworekgoscinny.pl/pl/o-nas/historia

Sprawdź także

Brak komentarzy

Zostaw komentarz