/* /* Jakimi przyjaciółkami byłyby Rubinstein, Łempicka i Kahlo? - TresciwaTresciwa
Kobiece treści, Rewolucjonistki, Sylwetki Kobiet

Jakimi przyjaciółkami byłyby Rubinstein, Łempicka i Kahlo?

5 listopada 2015

Dawno temu miałam sen. Pojawił się prawdopodobnie pod wpływem fantastycznych biografii, które przeczytałam. Był tak realistyczny, że na jego podstawie napisałam krótkie opowiadanie. Do dzisiaj o nim pamiętam i niestety serce mi krwawi, bo je zgubiłam. Nie wiem jak to się stało. Nie pamiętam. Nie ma go w komputerze, na żadnym usb ani zewnętrznym dysku, nie ma też na papierze. Przepadło. Możecie sobie wyobrazić jaka byłam wściekła!

Sen jednak pamiętam. Może nie tak dokładnie, jak kilka lat temu ale mimo wszystko spróbuje go odtworzyć.

O czym był? O trzech fantastycznych kobietach, które zupełnie spontanicznie postanowiły wpaść do mnie na drinka. To było inspirujące spotkanie. Nic dziwnego, że nie mogę o nich zapomnieć. Kim były? Otóż gościłam u siebie Fridę Kahlo, Helenę Rubinstein i Tamarę Łempicką.

***

Pierwsza przyszła Frida. Przywitała się ze mną z lekkim uśmiechem ale oczy pozostały poważne. Przyniosła dla mnie kolorową, meksykańską poduszkę.

– Wetknij ją sobie za plecy jak będziesz pisać. Nie będą Cię bolały – powiedziała, stukając w nią chudym palcem i kierując się do salonu. Tak jakby była tu nie raz…

W tym momencie za drzwiami usłyszałam szybki stukot obcasów. Kiedy ucichł, ktoś energicznie zapukał do drzwi. To Helena. Weszła do mieszkania szybko, jeszcze szybciej cmoknęła powietrze na wysokości mojego policzka i patrząc w lustro błyskawicznie przygładziła czarne włosy. Ona również wręczyła mi powitalny prezent. Maleńkie, różowe pudełeczko z inicjałami HR.

– Stosuj po każdej zarwanej nocy. Czyni cuda. Uwierz mi! – rzuciła zza ramienia i chwyciwszy torebkę pognała do salonu, gdzie od razu wdała się w rozmowę z Fridą. 

Nie zdążyłam odłożyć prezentów, kiedy do mieszkania wpadła jak burza Tamara. Kiedy rzuciła w moją stronę żakiet i „sprzedała” mi dwa buziaki – pobiegła do salonu krzycząc:

– Dziś pijemy Chateau Lafitte. Fridaa po tym Mezcalu co przyniosłaś poprzednim razem nie mogłam patrzeć na alkohol przez miesiąc.

– Zapomniałaś o podstawowej zasadzie. Nie mieszamy, mezcalujemy! – powiedziała spokojnie Frida.

– E tam! – to Tamara

– Słuchajcie ja dziękuję. Mam jeszcze dzisiaj dużo pracy. – odezwała się Helena i spojrzawszy na mnie dodała – Dla mnie zieloną herbatę dobrze!

Frida wzruszyła ramionami a Tamara niezadowolona wydęła wargi. 

– Zaraz, zaraz co Wy tu właściwie robicie!? – nie wytrzymałam.

No popatrz nie pamięta nas… – zaśmiała się Tamara, wyciągając z torebki papierosa – A tak się świetnie się z nami bawisz za każdym razem. I ty zresztą też! – dokończyła celując papierosem w Helenę.

– Tu się nie pali! – powiedziałam.

– Od kiedy? – zapytała zaciągając się.

– Ok – rzuciła Frida – Dość tego gadania! Tak czy siak trzeba się z nią rozmówić bo siadła na laurach – powiedziała wskazując na mnie brodą.

– Kto ja?! – spytałam oburzona

– Przecież nie ja – odpowiedziała – Chodźmy do kuchni przygotować tapas a Ty otwórz to wino – zwróciła się do Tamary kuśtykając już w kierunku drzwi.

– No dobra daj tego papierosa – westchnęła Helena – i poproszę o kieliszek.

– To rozumiem! – zaśmiała się Tamara – Gdzie jest otwieracz? – spytała

– Zaraz przyniosę – powiedziałam i poszłam zrezygnowana za Fridą.

***

Godzinę później siedziałam w salonie razem z nimi trzema. Byłam tu po raz pierwszy ale wiedziałam, że to mój dom. Z jednej strony stał potężny drewniany kredens, w którego szybach odbijały się duże, jasne okna. Pamiętam, że były trzy. Wszystkie zostały otwarte a jasne firanki powiewały na wietrze prosto w kierunku stołu, gdzie siedziałam ja, Tamara, Frida i Helena. Stół przypominał mi ten jaki od lat stoi w salonie mojej mamy. Wina już nie było. Przekąsek też. Miałyśmy papierosy i niekończące się rozmowy.

– Słuchaj to nie jest tak – tłumaczyła mi właśnie dość głośno Helena, której fryzura nie była już taka gładka – Myślisz, że ja wierzyłam w siebie cały czas? Wykluczone! Na początku podglądałam, improwizowałam i udawałam pewną siebie. To działało ale uwierz mi, że nie wiedziałam czy robie dobrze, do czasu kiedy to, co robiłam tak mi spowszechniało, że poczułam się naprawdę pewna siebie. Rozumiesz?

– Sądzę, że tak… – odpowiedziałam – ale uczyłaś się wciąż czegoś nowego?

– Ależ oczywiście! – krzyknęła – ale pozwalałam sobie popełniać błędy. Nie poddawałam się po porażkach. Dzisiaj nikt o nich nie pamięta. Zadbałam o to. Co nie było łatwe bo na początku swojej drogi byłam właściwie sama a nie jak te tam… – spojrzała wymownie na Fridę i Tamarę.

– Halo, halo – zawołała Tamara – Wypraszam sobie! Nie moja wina, że pochodzę z wyższych sfer niż Ty. Moje dzieciństwo w przeciwieństwie do Twojego było usłane różami fakt. Jednak sukces osiągnęłam tak jak Ty dzięki ciężkiej pracy i nieszczęściom, które mnie spotkały. Bez nich nie byłoby we mnie malarki. A wracając do tematu nie mów, że byłaś sama. Mnie pomogła siostra a Tobie mama. Zapomniałaś?

– Poniekąd – zastanowiła się Helena – Gdyby nie ona nie byłoby we mnie cesarzowej piękna – Widząc mój pytający wzrok powiedziała.

– Jak wiesz pochodzę z z biednej żydowskiej rodziny. Wychowywałam się w Krakowie z ośmiorgiem rodzeństwa. Byłam najstarsza. Miałam siedem młodszych sióstr i jednego brata. Rodzice bardzo nas kochali ale byli surowi i ortodoksyjni. Kiedy zakochałam się w pięknym Staszku, studencie medycyny i zapragnęłam by to on pojął mnie za żonę, tato wykrzyczał mi, że córki za goja nie wyda. Znalazł dla mnie innego męża. Dwa razy starszego ale majętnego wdowca. Uciekłam więc… Mama wiedziała o wszystkim. Na pożegnanie wetknęła mi w dłonie mały słoiczek z kremem. Taki sam pamiętam przy niej zawsze.  Siebie, mnie i moje siostry smarowała tym kremem co wieczór. Z całego dzieciństwa zostało mi właśnie to wspomnienie i pamięć o długich godzinach z tatą – w małym sklepiku z naftą – gdzie uczył mnie prowadzenia ksiąg rachunkowych. To był zalążek, który stał się podwaliną mojej wiedzy. Po opuszczeniu domu, najpierw pojechałam do ciotki, która mieszkała w Wiedniu. Nie spodobało mi się tam i po roku zdecydowałam się na podróż do Australii. Do wuja, który liczył, że tak samo jak pomagałam mamie w opiece nad  rodzeństwem, zajmę się teraz jego dziećmi. Niedoczekanie! Szybko go zostawiłam i postanowiłam się usamodzielnić. Rozpoczęłam pracę w aptece w Melbourne. Po jakimś czasie wszystkie klientki zaczęły pytać o moją cerę. Zaczęłam im się przyglądać i faktycznie. Większość z nich miała skórę zniszczoną wiatrem i słońcem. W ogóle o siebie nie dbały. Zdałam sobie sprawę, że w małym słoiczku przysyłanym mi przez mamę jest coś co chce mieć każda z nich. Tak pojawił się mój pomysł na biznes. Uwierz na początku bardzo się bałam ale improwizowałam. Wymyśliłam chwytliwą nazwę: Valaze. 

– Dlaczego akurat Valaze? – spytała Frida

– Nie wiem, bo nieźle brzmi – odpowiedziała Helena wzruszając niemal lekceważąco ramionami –  Zresztą zdawałam sobie sprawę, że muszę trochę podkręcić historię aby zachęcić klientki. Każdej z nich opowiadałam, że matka dostała ów specyfik od sławnej na całym świecie aktorki Heleny Modrzejewskiej a recepturę tworzył znany europejski lekarz doktor Lykuski. Akurat to ostatnie było prawdą, z tą różnicą, że Lykuski nie był taki znany. Wszystkie panie informowałam, że do składu kosmetyków dodawane są karpackie zioła. Wiecie, że poskutkowało? Niedługo dostawy, które przychodziły z Krakowa od mojej mamy nie nadążały za zamówieniami. Co zrobiłam? Zaprosiłam do współpracy doktora Lykuskiego. Ściągnęłam do Australii jego i jedną z moich sióstr. Oni zajęli się produkcją w Melbourne. Ja ruszyłam na podbój Europy.

– Jaki był faktyczny skład tego kremu? – zapytała Tamara, wyciągając kolejnego papierosa ze srebrnej papierośnicy

– Lanolina, owczy wosk i olejki eteryczne – padła odpowiedź.

– Ile kosztował? – spytała Frida

– Bardzo dużo 

– Ździerstwo – syknęłam

– Kochaana!! – krzyknęła Helena – Kobiety nie kupią niczego co będzie tanie! Tak uważałam i to się sprawdziło. Krem znikał z półek niczym ciepłe bułeczki. Miałam rację. Potem pomógł mi mój przyszły mąż Edward Titus. Potrzebowałam rozgłosu a on jako publicysta miał świetne układy z mediami. 

– Czyli zatrudniłaś go jako specjalistę ds. public relations? – spytałam

– Właściwie tak – uśmiechnęła się Helena – Ten mężczyzna poruszył moją wyobraźnię.

– Phi! Nie przeszkadzało mu to Ciebie zostawić. Ciebie i dwóch synów. – syknęła Tamara

– A twój Tadeusz Ciebie nie zostawił? – odparowała Helena

– Przynajmniej nie zostawił mnie dla mojej największej rywalki – Tamara zwróciła się do mnie – Odszedł od niej do Elizabeth Arden. Wyobrażasz sobie!

Helena gotowała się z wściekłości. 

– Tak? A jak Ty skończyłaś? Ze starym, zramolałym Kuffnerem. O przepraszam, baronem Kuffnerem. Najbardziej pociągał Cię wtedy jak zamawiał wino u Ritza. Byliście dla siebie jedynie towarzyszami bez seksu i romantycznych uczuć. Ja miałam to wszystko z każdym partnerem! Ostatni był o 50 lat młodszy.

– Żartujesz??? – to ja

– Jak śmiesz!!?? – to Tamara

– Dość!!! – to Frida – Odbiegamy od tematu! Mamy jej opowiedzieć o początkach naszej kariery a nie o romansach!

– Bez tego nie da się czasem uciec… – skwitowała już uspokojona Helena – Przepraszam Tamaro, wiem że i Tobie było ciężko. Chociaż jeśli chodzi o Tadeusza nie byłaś bez winy. Podobnie jak ja. Nasze najprawdziwsze miłości zniszczyła nasza praca. U Ciebie była to sztuka, przelotne romanse u mnie ciągłe wyjazdy i biznes – dokończyła wychylając ostatnie krople wina, ponieważ jako ostatnia, jeszcze przed chwilą, miała niemal pełny kieliszek

– Myślałam, że nigdy mnie nie zostawi – szepnęła Tamara – A zaczęło się tak pięknie… Nie masz jeszcze wina? – zapytała patrząc na mnie.

– Poczekajnie – powiedziałam i pognałam do piwnicy. Przypomniałam sobie, że mój mąż chował tam kiedyś jakieś wysublimowane trunki na czarną godzinę. Jest!

Wróciłam triumfalnie dzierżąc w jednej dłoni butelkę a w drugiej krakersy.

– Tadaaam! Ja otwieram a Ty opowiadaj – zwróciłam się do Tamary – Jak to było z Tobą?

– W sumie nie wiem od czego zacząć…

– Najlepiej od początku – powiedziała Frida podstawiając kieliszek

– Nieee … Od początku to nie. Byłoby za długo. Powiedziałam Wam już, że gdyby nie nieszczęścia jakie mnie spotkały nie byłoby ze mnie malarki. Po rewolucji jaka wybuchła w Rosji, gdzie w Sankt Petersburgu żyło nam się z Tadeuszem cudownie, musieliśmy uciekać. Najpierw do Warszawy a potem do Paryża. Tadeusz w Sankt Petersburgu w 1917 roku był aresztowany i oskarżony o uczestnictwo w szeregach tajnej carskiej policji. To dlatego jako młody prawnik nie miał w Rosji stałego zatrudnienia….  Myślałam, że w Paryżu będzie inaczej ale niestety nie. Po powrocie z więzienia był już innym człowiekiem. Wiecznie zmęczony – chociaż jak zawsze nieziemsko przystojny – wylegiwał się na kanapie, a jak zebrał siły potrafiliśmy tylko na siebie wrzeszczeć….

– Kizette was słyszała? – któraś z nas jej przerwała

– Niestety tak. To motywowało mnie aby coś zmienić ale nie miałam sił. Nie zapomniałam jednak, jak będąc z nią na wakacjach – na południu Francji – któregoś dnia przy śniadaniu pewna leciwa, rosyjska hrabina, przyglądająca się nam podeszła do mnie i powiedziała: „Pani córeczka (…) jest tak dobrze wychowana i taka śliczna, że chciałabym Pani pogratulować”. Ta pochwała podniosła mnie na duchu. Przypomniała mi, że wykształcenie i wychowanie otrzymałam także po to, by je przekazać córce. To niewinne wydarzenie uświadomiło mi, że nadal zasługuję na przywileje, które utraciłam – Tamara zamilkła i wychyliła duży łyk wina.

– I co zrobiłaś? – spytałam

– Tadeusz zawsze brzydził się nepotyzmem. Nigdy tego tak naprawdę nie rozumiałam. Nie chciał żadnej pomocy. Nie umial znaleźć pracy.  Na szczęście pomagała nam moja rodzina. Moja młodsza siostra dostała się właśnie do Ècole Spéciale d’Architecture, gdzie po trzech latach uzyskała dyplom z architektury. To ona, podbudowana sukcesem, przyjęła wobec mnie nieudolnej, rolę mądrzejszej i starszej. Cała rodzina martwiła się moim małżeństwem. Depresją Tadeusza i moim chaosem skupionym na kawiarnianym życiu. Potrzebowałam dobrej rady. Kiedy zwierzyłam się Adriannie, że nie mamy pieniędzy a Tadeusz mnie bije, spojrzała na mnie i powiedziała „Musisz więc iść do pracy!”. Pamiętam prychnęłam wtedy śmiechem i odparłam, że wszystkie arystokratki i wielkie księżne jeśli już pracowały były modelkami u Channel. One zaś miały wspaniałe sylwetki. Adrianna przypomniała mi jednak, że mam talent malarski, o którym wciąż zapominam. Podsunęła mi myśl o niewymagających czesnego studiach artystycznych w Académie de la Grande Chaumière. „Mogłabyś potem utrzymywać rodzinę ze sprzedaży obrazów” – powiedziała. Dla niej wszystko było takie proste. Ja natomiast zupełnie nie mogłam sobie tego wyobrazić. Z dnia na dzień pomysł wydawał mi się coraz bardziej realny. Kochałam sztukę ale nie wyobrażałam sobie, że ktoś w ogóle ją doceni. W którymś momencie postanowiłam zaryzykować. Nie miałam nic tylko ogromną satysfakcję z tej decyzji. Chciałam zobaczyć co się stanie. To właśnie wtedy – z potrzeby zdobycia finansowej niezależności – narodziłam się jako malarka. Wiara Adrianny w mój talent była tu rozstrzygająca. Uważam też, że gdyby jakiś mężczyzna potrafił mnie utrzymać albo gdyby rewolucja bolszewicka nigdy nie nadeszła, ja nigdy nie zostałabym malarką. – zakończyła.

– Było ciężko? Na początku? – spytałam

– Bardzo – odparła – kilkakrotnie chciałam zrezygnować. Wielu twierdziło, że nic ze mnie nie będzie. Płakałam ale byłam konsekwentna. Potem w siebie uwierzyłam. Poznałam swój styl. Trzymałam się go. Moja pewność siebie przeszła na pozostałe sfery życia i stałam się zepsutą do szpiku kości femme fatale, która po położeniu dziecka spać szykowała się na imprezę, gdzie pełno było seksu, alkoholu i kokainy. Wracałam późną nocą i malowałam do siódmej rano. Potem dwie, trzy godziny snu. Parę chwil z córeczką. Zajęcia na uczelni, na której potem wykładałam. Wieczór. Utulenie dziecka do spania. I znowu szykowanie się na przyjęcie. Moje zachowanie przekraczało wszelkie normy. Wydawało mi się, że mogę mieć wszystko. 

– Byłaś szczęśliwa? – spytała któraś z nas.

– O dziwo częściej tak – odparła – przestałam, kiedy opuścił mnie Tadeusz. Wydawało mi się, że bez względu na to co zrobię on zawsze będzie przy mnie trwał. Osiągnęłam co chciałam. Zarabiałam. On w końcu przyjął pracę w banku dzięki mojemu wujowi. Jednak oboje nie potrafiliśmy do końca siebie zaakceptować. Ja jego depresji. On mojego głodu życia. Robiłam co chciałam i nienawidziłam robić tego co musiałam (…). Moje życie nigdy nie było konwencjonalne. Nie należę do klasycznego typu ludzi – zakończyła strzepując energicznie papierosa do popielniczki.

– Czyli nie żałujesz? – spytałam

Spojrzała mi w oczy i po chwili odpowiedziała:

– Absolutnie!

Nalałam wszystkim po lampce. Wzięłam papierosa i spojrzawszy na Fridę powiedziałam:

– Zaczynaj! 

– Słuchając Was moje drogie, starsze koleżanki dochodzę do wniosku, że wbrew pozorom wiele nas łączy – powiedziała Frida – Podobnie jak wasi ojcowie. Mój również był żydem. Tak, wiem nie powiedziałaś o tym Tamaro ale to ważne. Podobnie jak w waszym przypadku – nie z wyboru ale z przeznaczenia – moja pasja stała się moim sposobem na życie. Innego życia sobie teraz nie wyobrażam. Mimo iż padłam w nim ofiarą dwóch strasznych wypadków – pierwszy to ten, gdy przejechał po mnie tramwaj. Drugi – bez porównania gorszy w skutkach – to Diego.

– Mocne słowa Kochana, ale rzeczywistość była chyba trochę bardziej skomplikowana… – powiedziała Tamara.

– I tak i nie – powiedziała Frida – Wszystko było po coś. Widzicie urodziłam się z miłością do sztuki, ale prawdziwą miłość do malarstwa rozwinęło we mnie cierpienie. To ono stało się najważniejszym tematem mojej twórczości. Pod tym kątem bardzo się różnimy. Wszystko zaczęło się gdy zachorowałam na polio w wieku 6 lat. Przez niemal 10 miesięcy leżałam w łóżku. Z nudów na okrągło rysowałam. To na skutek tej choroby tak kuśtykam. W szkole przezywano mnie „Frida patykowata noga”. Bolało, ale obiecałam sobie, że nie dam się sprowokować, że im pokaże, że jeszcze będę kimś. Choroba rozbudziła we mnie wyobraźnię. W 1922 roku zdałam egzamin w Escuela Nacional Preparatoria. To najbardziej prestiżowa szkoła w Meksyku. Nabrałam nieco więcej pewności siebie. I o dziwo stałam się zbuntowaną nastolatką. Chodziłam na te zajęcia, na które chciałam, głośno krytykowałam niektórych profesorów, romansowałam z nauczycielem od rysunku i bibliotekarką. To w tym okresie poznałam Diega. Malował mural w szkolnym holu. Moje koleżanki dziwiły się co ja w nim widzę a ja odpowiadałam, że przyjdzie taki dzień, że będę miała z nim dziecko. Nie miałam. Wszystko zniszczył ten wypadek. Autobus, którym jechałam zderzył się z tramwajem. Kręgosłup i kość miednicową miałam złamaną w trzech miejscach. Prawą nogę aż w jedenastu. Dodatkowo miałam złamane żebra i obojczyk. Lekarze twierdzili, że nie uda się mnie w pełni poskładać. Ja jednak już po trzech miesiącach stanęłam na nogi. Po roku jednak znowu zostałam unieruchomiona. Bolało tak bardzo, że musiałam leżeć w plastikowym gorsecie. Wyobrażacie sobie jakie to niewygodne?! Nie mogłam się przyzwyczaić i wyłam z bezsilności!

– Matko jedyna… – szepnęła Helena

– To wtedy postanowiłam oddać się malarstwu – ciągnęła swą opowieść Frida. – Podobnie jak do Ciebie Heleno pomocną dłoń wyciągnęła do mnie mama. Abym mogła pracować, będąc przykuta do łóżka, wstawiła do mojego pokoju łoże z baldachimem, z podczepionym u góry lustrem i specjalnymi sztalugami zrobionymi na zamówienie. Ciebie Heleno tato uczył rachunków. Mój nauczył mnie obsługiwać aparat. Wywoływać i retuszować zdjęcia. To pozwoliło mi wyrobić sobie oko.

Zamilkła na chwile by sięgnąć po krakersa i wino.

– Kochałam malować tak bardzo jak pokochałam Diega. Po raz kolejny spotkaliśmy się po dwóch latach od wypadku. To było na przyjęciu u wspólnej znajomej. Już jako znany meksykański artysta wzbudzał we mnie respekt i szacunek. Pokazałam mu swoje prace. Spodobały mu się. Mnie nie podobało się, że on ma żonę. Jednak niedługo to ja ją zastąpiłam. Tak musiało być. Opowiadam o nim tyle, ponieważ prawdą jest, że – w przeciwieństwie do Waszych mężów – mój czynnie uczestniczył w mojej karierze. Ba! To on jako najsłynniejszy artysta meksykański ją wyreżyserował. Przedstawiał mnie możnym tego świata i zapewniał, że jestem utalentowana. Nigdy w to nie wątpiłam. Prawda jest jednak taka, że gdyby nie Diego nigdy bym o tym nie pomyślała. Męża uważałam za geniusza. Fascynował się kulturą autochtoniczną Meksyku więc zaczęłam nosić stroje Tehuana, które tak bardzo mu się podobały. Tak więc i na mój wizerunek miał wpływ. Nasze wspólne życie stanowiło takie samo dzieło sztuki jak nasze obrazy. Wszystko się zmieniło gdy zaszłam w ciążę … – zamilkła.

– Co się stało? – spytałam

– Poroniłam. Raz, drugi, trzeci… – szepnęła – lekarze twierdzili, że przez ten wypadek nie mogę utrzymać ciąży, a Diega to nie martwiło. Nie chciał dziecka. To wtedy powstały moje najbardziej ekspresywne obrazy. Cierpienie rozpalało moją wyobraźnie a ona pomagała mi sobie z nim poradzić. 

Frida spojrzała na Helenę.

– Twój mąż zdradził Cię z największą rywalką. Mój przebrał miarę, gdy zdradził mnie z własną siostrą. 

Teraz spojrzała na Tamarę.

– Twoja siostra by nie była do tego zdolna! Po tym wszystkim zaczęłam przypominać Ciebie. Ścięłam włosy, przestałam ubierać się w indiańskie stroje i zaczęłam na potęgę romansować. Pozbyłam się wszelkich zahamowań. Był to najbardziej owocny czas w mojej karierze. Wiecie dlaczego? Mimo wszystko Diego nie odwrócił się ode mnie jako mój artystyczny opiekun. Wciąż zachęcał mnie abym wystawiała i sprzedawała swoje prace. Nawet po rozwodzie. Zresztą nie byliśmy małżeństwem tylko rok. Kiedy nakłonił mnie do powrotu, zgodziłam się pod dwoma warunkami. Po pierwsze miałam być niezależna finansowo a po drugie nie chciałam już dzielić z nim łóżka. Dlatego bardzo dobrze Tamaro rozumiem twój związek ze starym baronem. Z tą różnicą, że Diego stał się dla mnie dzieckiem, którego nie miałam. Jemu to odpowiadało. Dawał mi coś na czym mogłam się wesprzeć. Chociaż trudno w to uwierzyć, byliśmy szczęśliwi. Bez niego nie byłoby mnie. Moja kariera wyrosła więc z cierpienia i z toksycznej miłości.

– To znaczy, że nigdy nie wątpiłaś w to czy jesteś dobra? – zapytałam

Frida zamyśliła się.

– Wiesz co... – powiedziała – miałam chwile zwątpienia jak każdy, jednak malarstwo było dla mnie ucieczką od cierpienia. Na początku nie malowałam dla sławy i pieniędzy. To Diego przekonał mnie, że może być inaczej. Przed pierwszym wernisażem denerwowałam się strasznie. Bardziej jednak tym, czy nie zawiodę Diega. Bardzo na nim polegałam i wierzyłam mu bezgranicznie. Nie pozwalał mi siąść na laurach- zakończyła

– Jednym słowem planując karierę musisz mieć kogoś kto w Ciebie uwierzy? – spytałam

– Nie! – krzyknęły jednocześnie Helena, Frida i Tamara

– Nic nie zrozumiałaś – powiedziała smutno Helena – Jestem najstarsza więc ja spuentuję nasze spotkanie. Uwierzyć musisz w siebie sama. Wierz w siebie nawet jeśli wątpisz w powodzenie swoich działań i nawet wtedy kiedy popełniasz błędy. Wierz nawet jeśli nie wierzysz, że będziesz dobra. Czuj, że tak może się stać. Pokazuj swoje umiejętności. Chwal się nimi. Słuchaj porad. Bądź sobą ale wyciągaj wnioski. Zawsze znajdzie się ktoś komu twoje działania będą się podobały. Jeśli będziesz ciężko pracować muszą okazać się wartościowe. Nie możesz zboczyć z raz obranego toru. Bądź konsekwentna i nie wybieraj mniejszego zła. Poczuj, że potrafisz! Wasze zdrowie dziewczyny!! – zaśmiała się głośno

Dziękuję Wam bardzo – powiedziałam unosząc kieliszek do góry – I wpadajcie częściej! – dodałam

– Nie ma sprawy – powiedziała Tamara obejmując mnie ramieniem – Będziemy tu zawsze, jak ogarną Cię wątpliwości. 

– Tylko następnym razem przygotuj jakieś przekąski – odezwała się Frida.

***

Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Znajdowałam się w jakimś obcym salonie. Potem zdałam sobie sprawę, że to jest właśnie mój salon a tamten – mimo, że czułam się jego właścicielką – był mi nieznany. Przynajmniej na początku. Siadłam na kanapie i pomyślałam, że wróciłam z dalekiej podróży. Ze spotkania z trzema dawnymi przyjaciółkami. Dwiema Polkami i jedną Meksykanką. Dwiema Malarkami i jedną Bizneswomen. Każda inna a jednocześnie tak podobna do siebie. Wyznająca tak różne wartości i upodobania.

Wiecie dlaczego je tak lubię? Bo przez cale życie były niedoskonałe ale potrafiły stworzyć wokół siebie aurę kobiety silnej i pewnej siebie. Nie bały się błędów i swojej niedoskonałości. Popełniały błędy, podnosiły się z porażek i pracowały dalej. Może nie były szczęśliwe przez całe życie ale na zawsze pozostały sobą i to dawało im największy spokój.

Pamiętam o nich zawsze, gdy użalam się nad sobą. Staram się uwierzyć, że nigdy niczego nie ma bez przyczyny. Wszystko jest po coś. Nawet jeśli czasem wydaje nam się, że świat sprzysiągł się przeciwko nam! Czasem bowiem zamiast malować sny warto malować swoją własną rzeczywistość, po to by postawić na niej mocne fundamenty i iść do przodu.

 

Źródła:

Skandalistki, Elizabeth Kerri Mahon

Tamara Łempicka, Laura Claridge

Helena Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno, Michele Fitoussi

Frida, Barbara Mujica

 

Sprawdź także

Brak komentarzy

Zostaw komentarz