/* /* Uczuciowa, frywolna, bohaterska i tajemnicza. Recenzja książki "Sekrety Gdyni" Aleksandry Tarkowskiej - TresciwaTresciwa
Kobiece treści, Podróże, Rewolucjonistki, Sylwetki Kobiet, We dwoje, Z dzieckiem

Uczuciowa, frywolna, bohaterska i tajemnicza. Recenzja książki „Sekrety Gdyni” Aleksandry Tarkowskiej

10 grudnia 2015

Jedno jest pewne. Po lekturze książki „Sekrety Gdyni”, Aleksandry Tarkowskiej, inaczej patrzę na miasto, w którym mieszkam. Gdynia wydaje mi się bardziej elegancka. Niczym przedwojenna młoda dama, siedząca na tarasie nieistniejącej już restauracji Casino. Wystawia zadowoloną twarz w kierunku mieniącego się słońcem morza i bawi się długim sznurem pereł, który idealnie pasuje do jej cherstonówki. Czy Gdynia jest kobietą? Ja tak ją widzę!

***

Ta książka zaspokoiła mój wieczny głód na to miasto. Znaki zapytania rosły nad moją głową niczym niesforne loki, aż w końcu oklapły. Byłam zła na mojego męża, że nie odsłania przede mną tajemnic domów, nazw ulic i kamiennych pomników. Jakoś nie wydawał się tym zainteresowany. Ja owszem. Byłam przyzwyczajona do tego, że wszystko ma swoją historię. Aż wreszcie trafiłam na książkę Aleksandry Tarkowskiej „Sekrety Gdyni”. Dzięki niej wiem, że Gdynia to nie tylko młode, nowoczesne miasto. Przyznaję! Po przeprowadzce z Krakowa, przez długi czas historia Gdyni wydawała mi się zbyt płytka. Ona jednak może pochwalić się niejedną piękną opowieścią i  swoistą bogatą duszą. Nie tak majestatyczną jak Kraków, ale na pewno niezłomną i czasem nieco frywolną. To zaś, stanowi o jej uroku.

Aleksandra Tarkowska przedstawia tajemnice Gdyni z detektywistyczną precyzją. Książka podzielona jest na rozdziały, w których każdy rozwiązuje kolejną zagadkę. Przeczytałam ją w jeden dzień. Podczas czytania przed oczami miałam miejsca, które mijam codziennie nie mając pojęcia jak ważne są one dla historii tego miasta. 

Jaka teraz jest dla mnie Gdynia? I dlaczego?Przeczytajcie!

GDYNIA WDZIĘCZNA I UCZUCIOWA 

Świadczą o tym miejsca, których historię odsłoniła przede mną dopiero książka Tarkowskiej. Opiszę dwa z nich.

Często mijałam krzyż, który stoi zapomniany w cieniu monumentalnego Sea Towers. O ironio! Nigdy nie przywiązywałam do niego większej wagi, a to przecież niemy świadek narodzin miasta i portu. Postawił go tutaj jego budowniczy, inżynier Tadeusz Wenda na pamiątkę pierwszego pala pod budowę mola portowego. Były lata 20-te XX wieku. Krzyż, co ważne, miał wielu znamienitych fundatorów. Został odsłonięty z honorami i poświęcony. Stał, a obok niego w ciągu kilkunastu lat dziewiczy brzeg zamieniał się w najważniejszy i największy port na Bałtyku. Uniezależniając nasz kraj od sąsiadów.

Jeżdżąc do znajomych, mieszkających w okolicy Źródła Marii, raz czy dwa zastanawiałam się skąd ta nazwa. A tu proszę! Wiąże się z nią piękna historia. Okazuje się, że w 1921 roku budowano tu tory kolejowe z Gdyni do Kokoszek. W wielu miejscach trasa niebezpiecznie wiodła przez tereny zalesione i skarpy na różnej wysokości. Na budowie często dochodziło do wypadków. Pewnego razu wagon, który wypadł z szyn niemal przygniótł grupę robotników spożywających posiłek na popołudniowej zmianie. Odskoczyli w ostatnim momencie. Wszyscy uznali, że życie zawdzięczają Najświętszej Maryi Pannie. Postanowili jej się odwdzięczyć. W miejscu, gdzie cudem uniknęli śmierci i w pobliżu pobliskiego źródełka, wybudowali kapliczkę dziękczynną z jej figurą. Przez wiele lat podróżni jadący tą trasą – i znający tą historię – wychylali się z okien by zobaczyć śnieżnobiałą figurę Matki Boskiej. Odcinającej się na wiosnę i latem od soczystej zieleni drzew. Dzisiaj niewielu już pamięta o tej opowieści, ale nazwa Źródło Marii znana jest niemal każdemu Gdynianinowi.

GDYNIA FRYWOLNA

sekrety-gdyni-9

Moja ulubiona, więc o niej będzie najwięcej.

Czy wiecie, że na terenie Gdyni pod koniec XIX wieku istniało bajkowe letnisko, nazwane z powodu swej urody Bożą Zatoczką? W 1870 roku dzięki uruchomieniu linii kolejowej Gdańsk – Koszalin mogło się ono w pełni rozwijać. W sezonie rok-rocznie odwiedzało Bożą Zatoczkę ponad 500 letników. Zaraz obok stacji kolejowej mieściło się wiejskie siedlisko. Przyjezdni zachwycali się urodą czystej plaży i błękitnej zatoki. Miejsce to opisali Stefan Żeromski, Maria Dąbrowska i Władysław Orkan. Słoneczne letnisko niedługo miało stać się nowoczesnym miastem.

Aleksandra Tarkowska pisze, że Gdynia sławna stała się niemal od dnia swoich narodzin. Szturmem wdarła się na salony. Lata 30te XX wieku, to okres jej największego rozkwitu. Jako młode miasto, otwierające Polskę na świat, przez pierwsze kilkanaście lat swojego istnienia była debiutantką na balach, bankietach, przyjęciach, uroczystych śniadaniach i obiadach wydawanych w prestiżowych gdyńskich lokalach, na statkach białej floty, a nawet w eleganckich salonach transtlatyków. Wszystkie miały charakter poznawczy i promocyjny. Młoda Gdynia, była w centrum zainteresowania najważniejszych władz państwowych. Autentycznie, radośnie i słonecznie cieszyła się z częstych wizyt dostojnych gości. Zaszczycali oni miasto swą obecnością, podczas ważnych wydarzeń, a przy okazji śledzili postępy prac przy budowie portu.

Jednymi z najważniejszych osób tamtych czasów byli: Franciszek Sokół, Komisarz Rządu RP, dowódca floty, admirał Józef Unrug oraz generał Gustaw Orlicz-Dreszer. Dwaj pierwsi oprócz zarządzania podległymi jednostkami, byli również głównymi gospodarzami ważnych uroczystości. 

Gdy obaj Panowie przyjmowali gości, dowódca floty zapraszał ich na śniadanie , a komisarz urządzał popołudniową herbatkę z koncertem – pisze Aleksandra Tarkowska.

Słynne były również nocne dancingi na tarasie nieistniejącej już restauracji Casino. Najbardziej popularne były latem. Gdynianie uwielbiali taniec na parkiecie pod gwiazdami z szumem morza w tle… Zresztą tańczyć kochali cały rok. W karnwale wykorzystywano w restauracji Casino, sale główną z parkietem liczącym 100 m2. Towarzyszyły jej ustawione dookoła niej wytworne loże. To jednak nie wszystko. Jak przypomina autorka „Sekretów Morza” w Casinie były też sale klubowe, bary, kawiarnia i cukiernia oraz zimny bufet serwujący wina, piwa i likiery.

Po południu urządzano tam herbatki z tańcami, wieczorem dancingi, bale, koncerty, pokazy mody. Do obiadu przygrywała kapela salonowa, a wieczorem do tańca oryginalny amerykański „The Gibish Band”. Na gdyńskich parkietach królował fivestep, paso doble i argetyńskie tango.

Nikt już nie pamięta o tym, że najwytworniejsze bale miały miejsce w restauracji „Polska Riwiera” zlokalizowanej u stóp Kamiennej Góry. Sama byłam zaskoczona kiedy o tym przeczytałam. Tam? Latem mijam ją kilka razy dziennie, w drodze do najpopularniejszego i największego na gdyńskiej plaży placu zabaw. W moim przekonaniu – przepraszam za szczerość – trąci myszką. Do tej pory kojarzyła mi się ona jedynie z dancingami dla wiekowych kuracjuszy. Teraz, gdy zajrzę w wielkie okna dawnej „Polskiej Riwiery”, zamiast samotnie kiwających się par, oświetlonych dyskotekową kulą obrotową, oczami wyobraźni zobaczę coś zupełnie innego. Szyk oraz bon ton.  Panów w wytwornych frakach albo smokingach i panie w bardzo kosztownych toaletach. Tańczyć będą do przebojów Sławy Przybylskiej, Barbary Rylskiej, Jaremy Stempowskiego, Zbigniewa Kurtycza albo Stefani Górskiej, autorki mojej ulubionej piosenki tamtych lat „Sex apeal to nasza broń kobieca”. Kto wie być może, na parkiecie pełnym tańczących par, mignie mi przez chwilę zadowolona twarz prezydenta Ignacego Mościckiego, który Gdynię wprost uwielbiał albo Jana Kiepury, który w Gdyni chciał postawić drugą Patrię.

sekrety-gdyni-10

Na owych balach bywał zaś na pewno, razem ze swoją piękną żoną, generał Gustaw Orlicz-Dreszer. Nikt nie przypuszczał wtedy, że zginie tak tragiczną śmiercią. Jak pisze Aleksandra Tarkowska był to człowiek z ułańską fantazją. To ona pośrednio była przyczyną jego końca. Stało się to 16 lipca 1936 roku. To właśnie wtedy, z podróży za ocean wracał transatlantyk m/s „Piłsudski”. Na jego pokładzie znajdowała się żona generała. On zaś zamierzał zrzucić jej z samolotu pęk czerwonych róż. Wystartował z lotniska w Grudziądzu. Nie doleciał do celu. Z niewiadomych przyczyn jego samolot rozbił się w Orłowie. Nie udało się go uratować. 

Frywolna Gdynia ma również inne oblicza. Jedno związane jest z historią kobiety, która założyła pierwszą knajpę w tzw „Chińskiej Dzielnicy”. Położonej na pograniczu Oksywia i Gdyni. Dziś już nie istnieje, ale kiedyś pełno w niej było baraków i lepianek stawianych w pośpiechu i na dziko. Rozrastała się tak szybko jak pobliski port i nadzieje na pracę – ludzi ściągających tu z najodleglejszych zakątków kraju. Przyciągała jak magnez oszustów, sutenerów i drobnych złodziejaszków. Kobieta, na którą wszyscy mówili Librechtka przybyła tu z Tczewa. Najpierw otworzyła jadłodajnię, inwestując w ten interes pieniądze po tragicznie zmarłym mężu. Potem zaczęła sprzedawać alkohol. Tak powstała pierwsza gdyńska portowa tawerna. O miejscu tym – do dzisiaj krążą legendy. Największą atrakcją w nim był Alojz. Wojenny inwalida bez nogi o pięknym głosie. Śpiewał tam niemal cały czas. Znał wszystkie portowe przeboje. Jego wykonanie słynnej La Palomy przeszło do historii. Zapłatą za jego śpiewanie było jedzenie i ciepły kąt. Był szczęśliwy. Nikt bez niego tego miejsca sobie już nie wyobrażał. 

Czasami Librechtka w przypływie dobrego humoru, – pisze Aleksandra Tarkowska – wzmocnionego alkoholem, na największym stole swej tawerny tańczyła kankana, którego z werwą grał Alojz. (…). Zachwyceni mężczyźni przy szklaneczce machandla blili brawo, podziwiając talent właścicielki.

Tawerna Librechtki miała swój klimat, który tworzyła nie tylko muzyka Alojza, zapach smażonych fląder, kaszanki i alkoholu, różnojęzyczny gwar, światło naftowych lamp i dym marynarskich fajek, ale także serdeczność tej znającej życie kobiety. – snuje swą opowieść autorka „Sekretów Gdyni”

Paredziesiąt lat później Gdynia dała nam polskiego rocka Za jego ojca chrzestnego uważany jest mieszkający w Gdyni Franciszek Walicki. W czasach żelaznej kurtyny port i morze przybliżały zakazaną kulturę zachodnią. Nic dziwnego więc, że właśnie tutaj narodził się polski rock’n’roll. Przebojem wdarł się na polskie parkiety. 

sekrety-gdyni-11

GDYNIA BOHATERSKA

Gdynia lat 30 XX wieku była idealnym miejscem, dla ludzi energicznych, odważnych i przedsiębiorczych. Funkcjonował już pełną parą port handlowy, istniała cała infrastruktura portowa, chłodnie, magazyny a handel morski okazał się prawdziwą żyłą złota. (…) Gdynia zawsze była miastem otwartym na świat i ludzi z fantazją, na wszystko co nowe, niekonwencjonalne i wymagające wyobraźni. 

Wyobraźni ani odwagi nie zabrakło dzielnym harcerzom z Tajnego Hufca Harcerzy. Część z nich należało do specjalnej grupy, której celem było szczegółowe opracowanie planów umocnień niemieckich wokół Gdyni. Plany te miały być przekazane dowództwu nadciągającego II Frontu Białoruskiego. Miały pomóc w wyzwoleniu miasta, przy możliwie niewielkich ludzkich stratach. Liczył się czas a akcji tej nadano kryptonim B-2.

Aleksandra Tarkowska pisze: „Zaangażowanych w nią było 60 harcerzy, których determinacja i odwaga pozwoliły w styczniu 1945 roku ukończyć plany niemieckich umocnień. Najtrudniejszym i najbardziej ryzykownym zadaniem było dostarczenie map dowództwu radzieckiemu, co wiązało się z przedarciem przez linie frontu. Wytypowano trzech łączników.. Jednym z nich była harcerka Mieczysława Oleszkówna o wdzięcznym pseudonimie „Przelotny Ptak” (…). 

W styczniu 1945 roku (…) najpierw pociągiem, potem na czołgu niemieckim, wmawiając żołnierzom, że jedzie do chorej matki, dotarła z Gdyni do Borów Tucholskich. Plany niemieckich umocnień, naniesione na mapę sztabową, ukryła w plecaku z podwójnym dnem. (…). 

Dzięki operacji harcerzy z Tajnego Hufca udało się ocalić nie tylko tysiące żołnierzy, którzy mogli polec w walkach o Gdynię. Równie istotne było ocalenie samego miasta”

Czytałam i zastanawiałam się jakim cudem o tej bohaterskiej dziewczynie nie nakręcono jeszcze filmu?

GDYNIA TAJEMNICZA

Nie sposób mówić o niej w tym kontekście nie wspominając o II wojnie światowej. Głównie dlatego, że to właśnie stąd ewakuowano niemiecką ludność i żołnierzy. Tutaj także jak przypomina Aleksandra Tarkowska, znajdował się główny punkt przerzutowy majątku ruchomego, zgrabionego z terenów opuszczanych przez wojska hitlerowskie na wschodzie. Nie trudno domyślić się, że Niemcy ukrywali gdzieś swoje skarby. Mieli gdzie! Czy wiecie, że podziemna Gdynia to skomplikowany labirynt pełen korytarzy, tuneli i schronów? Ja nie miałam pojęcia. Naprawdę! Okazuje się, że gdy powstawała, przyjęto założenie, że każdy budynek powinien posiadać schron.

Po objęciu miasta przez Niemców i wysiedleniu wielu Gdynian Niemcy rozbudowali schrony, Zbudowano cały system bunkrów, ale również kilometry podziemnych korytarzy, które ekscytują wielbicieli historii – opisuje autorka książki.

***

sekrety-gdyni-12

 

Nie przytoczyłam wszystkich pasjonujących opowieści Aleksandry Tarkowskiej. Jest ich niemal czterdzieści. Nie opisałam historii o „Titanicu”, który tonął na niby, o klejnotach księżniczki Dagmary pływających po polskim Bałtyku, o prywatnym schronie hrabiny Łosiowej, który powstał na stromym zboczu Kamiennej Góry, o rozkosznej podróży Gombrowicza i o największej tragedii morskiej w zapisanej historii ludzkości. Nie wspomniałam ani o tych ani o innych historiach. Jednak wszystkie odkryły przede mną nowe oblicze Gdyni, której jako przyjezdna nie znałam tak dobrze i szczegółowo. Teraz jest inaczej. Powiem więcej! Kiedyś pozna je mój syn i swojej dziewczynie będzie umiał zdradzić te wszystkie sekrety tak, że ona się Gdynią zwyczajnie zachwyci. Tak jak ja po lekturze „Sekretów Morza” Aleksandry Tarkowskiej. Szkoda, że tak późno!

Na koniec chciałabym zacytować zakochanego w Gdyni Franciszka Sokoła, Komisarza Rządu RP w tym mieście w szalonych latach trzydziestych:

Gdynianin to stop Lwowian, Krakusów, Wilnian, Warszawiaków, Poznańczyków i Kaszubów.

 

sekrety-gdyni-7

 

sekrety-gdyni-16

 

sekrety-gdyni-8

 

 

 

 

 

Sprawdź także

2 komentarze

  • Reply Aleksandra Tarkowska 13 grudnia 2015 at 09:32

    Pani Sylwio, bardzo dziękuję za piękną recenzję mojej książki, czuję, że z krakowianki stała się Pani gdynianką..:)), zatem cudowny fenomen gdynianina wciąż działa, choć z pewnością serce ciągle bije w rytm krakowiaka! Serdecznie Panią pozdrawiam, podziwiam talent i zacięcie recenzenckie, jest mi bardzo miło, że zechciała Pani poświęcić tak wiele uwagi i czasu mojej książce.

    • Reply Sylwia 14 grudnia 2015 at 18:33

      Pani Aleksandro. Nie mogło być inaczej :). Książka jest wspaniała a mnie przeniosła w kilkadziesiąt pięknych okresów miasta, w którym obecnie mieszkam. Zastanawiałam się długo, czy i kiedy, stanę się Gdynianką z Krakowa i myślę, że dzięki Pani książce faktycznie się nią staję. Obiecuję, że następną Pani książkę kupię bez zastanawiania się czy warto. Serdecznie pozdrawiam:)!

    Zostaw komentarz