fbpx
Kobiece treści, Rewolucjonistki, Sylwetki Kobiet

Ostatnia z rodu. Anna Branicka – Wolska i jej szczęśliwe życie!

21 kwietnia 2016

Dziś Dzień Ziemi. Ziemi rodzącej się do życia i tej dającej życie. Ziemi, która kiedyś trwała przy ludziach przez pokolenia. Dla niektórych kiedyś była wszystkim tym, co zamyka się w słowach: „rodzina” i „dziedzictwo”. Jednak nie o ziemi będzie ten tekst, a o kobiecie, która ją utraciła. Nie odzyskała jej, mimo że kochała ją niczym Scarlet O’Hara swoją Tarę. Tą kobietą jest ostatnia z Branickich. Anna Branicka-Wolska, która w swojej książce Miałam szczęśliwe życie przywołuje czasy, które bezpowrotnie minęły.

Siłę do pokonywania przeciwności losu dało jej pierwsze 18 lat życia. Pełne miłości, szacunku do historii i odpowiedzialności za innych. Spędziła je w pałacu Wilanowie, należącym do rodu Branickich. To był jej dom, który przez wiele lat nazywała „swoim miejscem na ziemi”.

***

NAZYWAM SIĘ BRANICKA. ANNA BRANICKA.

Ostatnia z rodu. Anna Branicka - Wolska i jej szczęśliwe życie!

Anna Branicka z siostrami. Od lewej: Marysia, Anna i Beata nazywana „Atką” (fot. archiwum prywatne). Źródło zdjęcia: http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,19555134,ostatnia-z-branickich-stracila-palac-w-wilanowie-zeslano-ja.html

Czytając o życiu jakie wiodła przed wojną Anna Branicka i przerzucając kolejne  strony jej książki „Miałam szczęśliwe życie”, zapadałam się w jej wspomnienia niczym w miękki fotel. Wczesne dzieciństwo razem z siostrami spędziła w rodzinnym majątku w Rosi na Grodzieńszczyźnie. Oczyma wyobraźni widzę je jak zrywają się przed ósmą rano aby z okien sypialni zobaczyć konie wybiegające na pastwisko. Pełnej krwi konie arabskie, rozwiane grzywy, zgrabne szyje, lekki chód, aksamitne chrapy i ten charakterystyczny dźwięk uderzających o ziemie kopyt. Widzę jak dziewczynki asystują przy wydawaniu obroku koniom. Wreszcie widzę gromadę elegancko ubranych ludzi, słyszę harmider, śmiech i szczekanie psów. Zaraz wszyscy wyruszą na polowanie a potem udadzą się na przyjęcie.

Konie były nieodłącznym elementem życia tej rodziny. Anna Branicka nie wyobrażała sobie życia bez nich. Towarzyszyły jej przez wczesne dzieciństwo i młodość. Uwielbiała konne przejażdżki. Potem niestety życie się zmieniło…

W Rosi Braniccy mieszkali w domu administracyjnym, nie we dworze. To również był piękny budynek, jednak dużo skromniejszy. Prowadziła do niego aleja lipowa. Miał porośnięty dzikim winem  ganek, na którym wiecznie wylegiwały się psy. Na jego belkach wisiały wieńce dożynkowe i znalezione na drogach podkowy. Za domem znajdował się duży ogród.

Znajdującym się tuż obok dworem Braniccy się opiekowali. Najpierw był tam szpital, potem ochronka. Rodzina Anny nieustannie komuś pomagała. Uważała to za swój obowiązek. Odziedziczony majątek był dla nich źródłem środków dla takiej pomocy. Opiekuńczości siostry Branickie uczyły się od najmłodszych lat. Gdy odpowiednio podrosły ojciec kazał zbudować w ogrodzie domek dla zwierząt i roślin. Same miały o nie dbać. Pilnowały podlewania kwiatów i karmienia podopiecznych. To była pierwsza prawdziwa odpowiedzialność, która spoczywała całkowicie na tych małych dziewczynkach. Taka nauka procentowała!

Fragment książki:

„Wiele osób zapamiętało mojego ojca jako człowieka nieprzywiązującego wagi do wyglądu, ubrania i innych przyziemnych spraw (…). Nie znosił wszelkiego snobizmu, irytowały go rozmowy o zagranicznych modach i mama nieraz musiała sobie łamać głowę, żeby namówić go na kupno nowego garnituru albo płaszcza. Paryski szyk, najmodniejszy fason kapelusza czy marynarki, salonowe rozmówki – to nie było w stylu Adama Branickiego. Liczył się dla niego przede wszystkim człowiek i to, jakie wartości sobą reprezentuje.”

Adam i Beata Braniccy nie pozwalali, aby córki czuły się lepsze od innych.Wychowywali je skromnie. Nie lubili, gdy były próżne. Uczyli patrzenia na innych a nie zapatrzenia w siebie. Dzięki nim wszystkie trzy wierzyły, że ich obowiązkiem jest pomoc innym. Przede wszystkim tym, którym jest źle. Dlaczego? Bo miały to szczęście, że los dał im więcej. Takie poczucie sprawiedliwości nie zrodziło się w ich pokoleniu. Towarzyszyło od dawien dawna przodkom zarówno ich ojca jak i matki.

Fragment książki:

„Moja mama dorastała w Rymanowie, we dworze swoich rodziców, a moich dziadków (Józefa Potockiego i Heleny z Czarneckich). (…) największy wpływ miała na nią babka, zwana w rodzinie Bunieczką – Anna z Działyńskich Potocka. Bunieczka była niezwykłą postacią, zaangażowaną działaczką społeczną. Założyła w Rymanowie szkołę rzeźbiarską dla chłopców i koronkarską dla dziewcząt. (…) Oprócz tego w należącym do Potockich uzdrowisku rymanowskim regularnie przyjmowano na nieodpłatnych turnusach dzieci z ubogich rodzin. Bunieczka znała się na roślinach leczniczych i robiła znakomite mieszanki ziołowe na różne dolegliwości. Zawsze sama zbierała zioła na łąkach. Kiedy brodziła w trawie w poszukiwaniu dziurawca czy żywokostu, na jej widok chłopi mówili: „O nasza pani hrabina się pasie”.

Mając takich przodków mama od dziecka rosła w poczuciu, że trzeba dostrzegać niedostatek innych”.

MÓJ DOM I NASZE MUZEUM

Ostatnia z rodu. Anna Branicka-Wolska i jej szczęśliwe życie!

Pałac w Wilanowie na przełomie XIX i XX wieku (fot. autor nieznany / domena publiczna / wikimedia.org). Źródło zdjęcia: http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,19555134,ostatnia-z-branickich-stracila-palac-w-wilanowie-zeslano-ja.html

Muzeum w Wilanowie do II wojny światowej znajdowało się w rękach prywatnych. Anna Branicka przypomina, że do dzisiaj taką własnością prywatną są zabytkowe siedziby angielskich lordów czy zamki francuskich posiadaczy ziemskich. Muzeum w Wilanowie, o którym mowa było odseparowane od części mieszkalnej. Jednak dziewczynki mogły do niego bez przeszkód wchodzić. Podobnie jak zwiedzający musiały założyć buty ochronne. Nie wolno im było również niczego dotykać. Była to przecież królewska część ich domu. Część mieszkalna znajdowała się w specjalnej dobudówce, umieszczonej w prawym skrzydle pałacu. Był to zaadoptowany na cele mieszkalne dawny pawilon kąpielowy Izabeli Lubomirskiej. 

Beata i Adam Braniccy prowadzenie muzeum uważali za swoją misję. 

Fragment książki:

„Traktowali to zadanie niezwykle poważnie,o czym świadczyło następujące zdarzenie: kiedyś w muzeum ojciec chował coś przy nas do szafy, w której przechowywano zabawki dzieci królewskich. Naszym zachwyconym oczom ukazały się wtedy prawdziwe skarby: srebrne konie z wysadzanymi kamieniami miniaturową karetą, jakaś misternie robiona kołyseczka… Ręce same się wyciągały do tych cudeniek. Ojciec jednak karcąco trzepnął mnie po dłoni. „Ale ja chciałam tylko dotknąć, przecież to jest nasze…”, tłumaczyłam się. Na te słowa ojciec zdenerwował się nie na żarty. „Jak to nasze?! – krzyknął – Co Ty mówisz? To należy do społeczeństwa polskiego. My jesteśmy tylko opiekunami tego wszystkiego.

Wtedy jedyny raz w życiu mnie uderzył, choć był tak łagodnym człowiekiem.”

Nie da się ukryć, że dla Anny pałac w Wilanowie i mieszczące się w nim muzeum był bajkowym miejscem, pełnym tajemniczych przedmiotów. Razem z siostrami najbardziej lubiła przebywać w pałacowej oranżerii, gdzie znajdowała się część namiotu wielkiego wezyra Kara Mustafy. Zdobył go Jan III Sobieski pod Wiedniem. Wyobrażam sobie jak trzy małe dziewczynki bawią się w nim zamieniając się w księżniczki z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Druga część namiotu wezyra do dziś znajduje się na Wawelu. Wilanowska część po wojnie niestety przepadła. Podobnie jak inne skarby dawnego pałacu …

Przed wojną tętnił on prawdziwym rodzinnym życiem. Ukochanym miejscem dziewczynek była sypialnia ich mamy. Często rano, po tym jak konie wybiegły już na pastwisko, wybiegały boso ze swojego pokoju i wpadały do ciemnoniebieskiej sypialni matki. Po chwili wszystkie leżały obok Beaty Branickiej na wielkim mahoniowym łożu i pod ciepłą, różową kołdrą. Wyobrażam sobie ile było wtedy śmiechu. 

Pałac w Wilanowie uwielbiał również gości. Braniccy przyjmowali tutaj przedstawicieli ambasad, zagranicznych polityków, parę królewską z Rumuni, kilkakrotnie odwiedził ich Edward Rydz-Śmigły, marszałek Piłsudski i prezydent Mościcki. To dla niego malutka Anna, w tajemnicy przed rodzicami, wykaligrafowała kolorowymi kredkami petycję. Chciała aby prezydent, który przecież może wszystko, ułatwił życie biednym koniom, które mijała często na Trakcie Królewskim. Na wysokości Belwederu było bardzo stromo i mała dziewczynka nie mogła patrzeć jak biedne zwierzęta cierpią ciągnąc pod górę ciężkie wozy pełne węgla. Historia na długie lata stała się rodzinną anegdotą, w której kilkuletnia Anna zamiast skłonić się przed prezydentem z bardzo poważną miną najpierw szarpie się z sukienką, a potem wyciąga spod niej odręcznie wykaligrafowany list i podaje go Mościckiemu mówiąc: „Panie Prezydencie, ja pana błagam aby pan pomógł tym biednym koniom!”. 

Wilanowscy goście uwielbiali polowania w należącym do Branickich Lesie Kabackim albo w Natolinie. Ten ostatni słynął z polowań na bażanty. Przed polowaniem cały dom dosłownie stawał na głowie. Nie były to bowiem wyłącznie same łowy ale również śniadanie myśliwskie, które odbywało się na polanie w Kabatach. Można sobie wyobrazić jak wiosną i latem bywało tam pięknie. Biały obrus, zapach bigosu, zieleń drzew, słońce, szczekanie psów i śpiew ptaków. Po polowaniu w wilanowskiej Białej Sali, otwieranej tylko na szczególne okazje odbywało się przyjęcie. Anna Branicka wspomina, że była to dawna sala balowa, która jako jedyna nie została zelektryfikowana. Przed przyjęciem zapalano w niej pięć staroświeckich żyrandoli. Na każdym z nich było 300 woskowych świec. Cała sala dzięki nim przykryta była miękkim światłem. Dania, które Annie Branickiej najbardziej zapadły w pamięć to delikatna pieczeń pod beszamelem oraz szparagami albo, dziś już zupełnie zapomniany, deser plombiére. Coś pośredniego między kremem a lodami. Miał różne smaki, kawowy, owocowy, czekoladowy i podawany był w formie wysokich stożków lub słupków.

Fragment książki:

„Dla każdego człowieka dom rodzinny to miejsce szczególnie bliskie sercu. Im jest się starszym, tym chętniej i częściej wraca się do niego we wspomnieniach. Mój dom rodzinny był rzeczywiście szczególny, bo był nim pałac w Wilanowie – dla mnie najpiękniejsze miejsce nie tylko w Warszawie, ale i w całej Polsce.

W tym domu przeżyłam szczęśliwe dzieciństwo i pierwsze zapamiętane święta Bożego Narodzenia. Tam przyszła do mnie moja pierwsza miłość, ale też poznałam gorzki smak strachu o najbliższych i pierwszy raz widziałam z bliska cierpienie, krew i śmierć, gdy we wrześniu 1939 roku nasza biała sala zamieniła się w szpital polowy. Takich rzeczy się nie zapomina.

Nie wybieramy sobie rodziny ani miejsca, w którym przychodzimy na świat. Moje siostry i ja miałyśmy podwójne szczęście: urodziłyśmy się w kochającej i pełnej ciepła rodzinie, a do tego tak wyjątkowe miejsce stało się naszym domem rodzinnym”

Czytając te słowa mam wrażenie, że Anna Branicka nawet teraz, po latach tłumaczy się z tego kim jest. Tak jakby przepraszała, że to na nią padło, że miała tyle szczęścia i że nosi nazwisko tak znane polskiej historii…

WIEM O TYM, ŻE RZEKA ZAWSZE PŁYNIE DO PRZODU

Ostatnia z rodu. Anna Branicka - Wolska i jej szczęśliwe życie!

Ślub Beaty i Adama Branickich. Źródło zdjęcia: http://cyfroteka.pl/ebooki/Mialam_szczesliwe_zycie__Ostatnia_z_Branickich-ebook/p0406759i040

Targowica ciążyła na rodzinie Branickich od zawsze. Anna Branicka wspomina, że to garb, który dźwigała całe życie. Rodzice nie pozwalali uciekać jej od tego tematu. Kiedy w szkole odbywały się lekcje na temat zdrajców Targowicy, w której udział brali jej przodkowie, nie pozwolili jej zostać w domu. Miała z podniesioną głową zmierzyć się z tym wstydem. W czasie wojny, kiedy przyznała się ojcu że podobnie jak pozostałe siostry wstąpiła do AK nie usłyszała „Strzeż się, nie narażaj się!” ale „Pamiętaj Aniu, że od nas Branickich podwójnie się wymaga!”. Pięknym na to przykładem jest jej najstarsza siostra Maria Branicka. Wykazała się podczas wojny prawdziwym bohaterstwem. Było pewne, że dostanie po wojnie odznaczenie za odwagę. Umarła jednak bez medalu.

Niemcy zajmując Polskę, zostawili rodzinę Branickich w pałacu, ale zabrali im cały majątek – ziemie orne, sady, krowy, konie. Adam Branicki zdobywał pieniądze sprzedając działki. Często brakowało ich, aby wszystkich wyżywić a trzeba  dodać, że wiele osób się w Wilanowie ukrywało. Braniccy nikomu nie odmówili pomocy. Wszystkie pokoje były zajęte, do stołu zasiadało ponad 30 osób. Byli to przeważnie, młodzi ludzie, których Beata i Adam zatrudniali jako praktykantów, by mogli dostać legitymację chroniącą ich przed wywiezieniem. Było tam również pełno AK-owców, którzy po akcjach chronili się w pałacu.

W czasie wojny pałac z dawnego miejsca spotkań zamienił się w szpital a Anna wraz kilkunastoletnimi siostrami w pielęgniarki. Pracowały w dzień i w nocy. Najlepiej z opatrywaniem rannych radziła sobie Marysia, siostra bohaterka. Ten potworny czas przyniósł jednak Annie pierwszą miłość. Zakochała się w przystojnym i niezwykle poważnym żołnierzu Armii Krajowej, który jak wielu innych schronił się w pałacu. Niestety miłość nie przetrwała. Podobnie jak pałac w Wilanowie, jako jej ” miejsce na ziemi”.

Pod koniec wojny razem z innymi arystokratami została wywieziona wgłąb ZSRR… Tam zaznali biedy i poniżenia. Rosyjskie nauczycielki przyprowadzały dzieci pod ich chatę w Krasnogorsku by zza ogrodzenia zobaczyły jak wyglądają krwiopijcy. Rodzice Anny wiedzieli, że nawet jak zostaną wypuszczeni z obozu, to będą w Polsce niechciani. Tak się stało. Adam Branicki zaraz po powrocie trafił do więzienia. Wkrótce zmarł. 

Po 45 roku Anna była obywatelem, którego nikt nie chce. Jako człowieka „bez ziemi” różnie ją traktowano. Miała grono znajomych w podobnej sytuacji. Bez grosza i bez domu… Szkoda, bo przed wojną i w jej trakcie tyle z siebie dali…

Ze zrozumieniem przeczytałam jej słowa w innej już książce „Dziewczyny z powstania”, której również jest bohaterką.

Najlepsi nasi ludzie, najlepsi Polacy zginęli w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie ich zabrakło (…). To już nie jest to samo państwo i to już nie jest ten sam naród. Stary, wspaniały świat, w którym zostałam wychowana i którego byłam i chyba do dzisiaj jestem częścią, został unicestwiony. Wiele jeszcze czasu upłynie, nim to wszystko odrobimy”.

Jej dawnego świata, tej mentalności i takiej miłości do dawnej ziemi już nie ma, a szkoda. Jeśli chcecie poczuć ten klimat i zanurzyć się na chwilę w dawnej, pięknej Polsce przeczytajcie książkę Anny Branickiej-Wolskiej Miałam szczęśliwe życie”. Jej przedwojenne i powojenne losy to temat na film! Jest tam wszystko. Piękna rodzinna tradycja, zaskakujące przygody, wspaniałe historie miłosne, wojenna odwaga, bolesna zdrada, śmierć, zaskakująca bieda, odzyskany spokój, macierzyństwo i pogodzenie się z losem.

***

Źródła, z których korzystałam podczas pisania tekstu:

„Miałam szczęśliwe życie”, Anna Branicka-Wolska, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2015 – z tej książki pochodzi większość cytatów zawartych w tekście.

Artykuł Spadkobiercy, Aleksandra Gumowska, Newsweek, 27.04.2012r.

Artykuł Ostatnia z Branickich. Straciła pałac w Wilanowie, zesłano ją do Rosji, ukochany ożenił się z inną, Angelika Swoboga, Gazeta Wyborcza Weekend

Artykuł Dziewczyny z Powstania – Anna Herbich. Prawdziwe historie 11 bohaterek. www.czytajniepytaj.pl, 04.06.2014r.

„Dziewczyny z Powstania. Historie prawdziwe”, Anna Herbich, Wydawnictwo ZNAK, Kraków

Warto również zainteresować się Fundacją Beaty i Adama Branickich, gdzie znajduje się sporo artykułów na temat współczesnych losów rodziny. Szkoda, że strona jest tak słabo aktualizowana.

 

 

Sprawdź także

Brak komentarzy

Zostaw komentarz